Autor Wiadomość
Kazertos
PostWysłany: Śro 11:40, 21 Wrz 2016    Temat postu:

Muzyka to najlepsza rzecz w życiu jak dla mnie Smile Sam gram na skrzypcach.
pani
PostWysłany: Sob 9:32, 27 Mar 2010    Temat postu:

Jest na wiecej, tylko..Pochodzimy z rodzin muzycznych, gralismy w big bandach, spiewamy,Moi rodzice muzykowali . ja -pianino.Jedynie zal ze zalosne pensje nie pozwalaly na indywidualny tryb nauczania bardzo uzdolnionych dzieci(ani tez czas zrownujacy dzien z noca).

Kocham muzyke- ale wcale nie dla jej dyscypliny, za wolnosc jaka daje.Zreszta sama jestem muzyką .Duzo zdrowia..dla Pana profesora.
Wojciech Kuta
PostWysłany: Sob 9:31, 27 Mar 2010    Temat postu:

Staram się grać

Mimo świetnego opanowania instrumentu, profesor wyznaje, że nie miałby odwagi powiedzieć: "Jestem muzykiem". Woli skromniej: - Ja tylko staram się grać.

Ale czasu na granie nie przybywa. Po akordeon sięga raptem kilka razy w roku. Ostatnio całkiem niedawno, 4 marca, na dużym rodzinnym spotkaniu. Repertuar? Jak zawsze - coś dla każdego. Od Abby do Straussa.

- Instrument jest zazdrosny. Nie żałuje Pan, że do końca nie poświęcił się muzyce? - zadaję pytanie, które "męczyło" mnie od początku rozmowy.

- Czuję pewien niedosyt, że z żadnym moim hobby: muzyką, poezją, żeglarstwem nie poszedłem tak daleko, jak chciałbym - odpowiada prof. Marian Zembala, po czym zdecydowanie oznajmia: - Gdyby Opatrzność dała mi ponowną szansę wyboru drogi zawodowej, to błagałbym Ją, żeby zostać kompozytorem. Dopiero na drugim miejscu postawiłbym medycynę.

Wojciech Kuta ("Rynek Zdrowia" nr 3/9, kwiecień 2006 r.)


--------------------------------------------------------------------------------
Autor: Wojciech Kuta ("Rynek Zdrowia" nr 3/9, kwiecień 2006 r.)
Data: 2006-04-20
Źródło: "RYNEK ZDROWIA"
Wojciech
PostWysłany: Sob 9:30, 27 Mar 2010    Temat postu:

Pogodził gusta parafian

Kiedy w latach 1980-1985, w ramach programu operowania dzieci z wadami serca, prof. Marian Zembala pracował w holenderskim Utrechcie, wydawało się, że na granie czasu nie będzie. A jednak...

- Przez trzy lata grałem na organach w polskiej parafii w Utrechcie. Robiłem to społecznie, po tym, jak zmarł miejscowy organista. Na początku był problem repertuarowy, bo byli i kombatanci od Andersa, i od Sikorskiego. Uzgodniliśmy, że będzie m.in. współczesna muzyka religijna. Grałem ją ze "Śpiewnika Siedleckiego".

- Po powrocie do Polski u prof. Zbigniewa Religi pracowaliśmy od świtu do nocy. Nasza grupa kardiochirurgów miała swój hymn - "John Brown najlepszym naszym przyjacielem jest". I tu, w zabrzańskiej klinice, nie raz to śpiewaliśmy przy moim akompaniamencie - opowiada profesor.

Dzisiaj znacznie częściej słucha muzyki niż sam ją wykonuje. W samochodzie ma swój zestaw, w zależności od nastroju, m.in.: Andreas Vollenweider, Vangelis, ale i zespół Pod Budą. - Bardzo szanuję twórczość Wojciecha Kilara. Jestem też pod wielkim wrażeniem śpiewu starocerkiewnego - zdradza dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca. - Ostatnio ponownie odkrywam potęgę polifonicznej muzyki chóralnej, m.in. utwory śląskiego kompozytora Józefa Świdra. To dźwięki, które niosą do nieba.

Marian Zembala mówi, że kocha muzykę za dyscyplinę i porządek. Najpierw zawsze jest cisza, potem coraz głośniej, wreszcie kulminacja i finał: - Muzyka to wielka szkoła rytmu. A ja kocham rytm, także w pracy. Wszystko musi mieć swoją zaplanowaną kolejność i czas: operacje, konsultacje, spotkania. Moi współpracownicy dobrze o tym wiedzą - uśmiecha się. - Muzyka pięknie uczy też pokory wobec dokonań innych ludzi.
Wojciech
PostWysłany: Sob 9:30, 27 Mar 2010    Temat postu:

Koncerty w akademiku

Podczas studiów na Akademii Medycznej we Wrocławiu Marian Zembala mieszkał w akademiku "Bliźniak". Mimo że nauka pochłaniała mnóstwo czasu, miał ze sobą "kochany akordeon", jak sam mówi o tym instrumencie. Już na I roku spotkał tam wielu muzyków.

- Któregoś dnia, kiedy grałem sobie w pokoju, odwiedził mnie student IV roku Kazimierz Kuliczkowski, dziś profesor, znany hematolog. "Słyszę dobre granie. Ja też jestem muzykiem. Zagrajmy razem" - powiedział Kazimierz. - Potem pojawił się ktoś ze skrzypcami, następnie doszedł puzon. To spontaniczne granie jeszcze tego samego dnia zakończyliśmy w 9-osobowym składzie! - wspomina prof. Zembala.

Podczas studiów miał okazję grać ze świetnymi artystami, m.in. z Arturem Rosenmanem (kontrabasistą, mieszkającym dziś w USA) i grupą, która później występowała ze znakomitym saksofonistą jazzowym, Henrykiem Miśkiewiczem.

- Nigdy nie byłem liderem, bo też i akordeon jest instrumentem niszowym. Za to można go zabrać wszędzie, np. do schroniska "Samotnia", gdzie na rajdzie poznałem swoją przyszłą żonę - mówi szef zabrzańskiej kliniki. - Żona skończyła średnią szkołę muzyczną w klasie fortepianu. Dodam, że wszystkie nasze dzieci także chodziły do szkoły muzycznej.
Wojciech
PostWysłany: Sob 9:29, 27 Mar 2010    Temat postu:

Wesele 1968

I tak zaczęło się granie na zabawach tanecznych. Przy okazji licealiści dorabiali do kieszonkowego. W rejonie Krzepic stali się wziętym zespołem. Chwalono ich, bo nie byli drodzy i bardzo dobrze grali wszechstronny repertuar - od tanga argentyńskiego do Paula Anki.

- Poza tym nie piliśmy alkoholu. Wystarczającego animuszu dodawał nam fakt, że na te zabawy przychodziły nasze sympatie. Słuchały i podziwiały. Graliśmy na tych zabawach bez formalnej zgody dyrektora szkoły. Mój ojciec o niczym nie wiedział. Zresztą nie zgodziłby się na te występy w czasie roku szkolnego. Natomiast mama wiedziała i akceptowała to. Ostatni raz zagraliśmy na weselu kilka dni przed maturą w 1968 roku - profesor podsumowuje szkolny okres muzykowania.
Wojciech
PostWysłany: Sob 9:29, 27 Mar 2010    Temat postu:

Klasyka i The Shadows

- Moimi popisowymi utworami był wówczas "Czardasz" Vittorio Montiego i polka "Elektryczne schody" Tadeusza Wesołowskiego, klasyka akordeonu. Wciąż potrafię to zagrać - podkreśla nasz rozmówca. - Potem było liceum w Krzepicach, gdzie istniał zespół instrumentalno-wokalny Walentynki, prowadzony przez pana magistra Bogatko, dyrektora szkoły.

Znowu były nagrody i wróżnienia. Repertuar Walentynek był bardzo szeroki, częściowo dostosowany do zespołu wokalnego, ale jednocześnie mocno nawiązywał do gitarowych przebojów słynnej grupy The Shadows. - Nazywaliśmy to muzyką przestrzeni, pełnej improwizacji. Graliśmy niemal wszystko - od wspomnianej klasyki akordeonowej, po muzykę popularną, co bardzo mi się wkrótce przydało. Otóż jeden z kolegów zapytał nas, czy nie zagralibyśmy na weselu jego siostry, bo zamówiony wcześniej zespół nawalił w ostatniej chwili - wspomina Marian Zembala.

- Nie wiedzieliśmy, czy możemy pomóc koledze. Byliśmy przecież zespołem licealnym, graliśmy na bardzo dobrym, szkolnym sprzęcie. Ale pan dyrektor Bogatko stwierdził, że jeżeli to ma być próba - tyle że w wyjątkowo uroczystych okolicznościach, bo w obecności młodej pary - to on wyraża zgodę.
Wojciech
PostWysłany: Sob 9:28, 27 Mar 2010    Temat postu: Dźwięki potrafią unieść do nieba

Wojciech Kuta ("Rynek Zdrowia" nr 3/9, kwiecień 2006 r.)
Słowa kluczowe : akordeon - hobby

Profesor Marian Zembala, znakomity kardiochirurg i... akordeonista:
- Kocham muzykę za jej dyscyplinę i rytm. Oraz za to, że tak pięknie uczy nas pokory.

Najpierw była "Wiktora", jeszcze w podstawówce. Polski akordeon z Bydgoszczy. - Abym miał ten wymarzony instrument, mój kochany tato sprzedał maszynę do pisania - wspomina prof. Marian Zembala, dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Kiedy jako młody kardiochirurg pracował w Holandii, pierwszą wypłatę wysłał żonie. Ale już za drugą sprawił sobie dobre elektroniczne organy.

- W rodzinnym domu w Krzepicach koło Częstochowy zawsze był śpiew, głównie za sprawą pięknego głosu mojej mamy - opowiada profesor Zembala.

Sąsiadem państwa Zembalów był Alfons Szafraniec, sztygar w kopalni Halemba. Miał gruntowne wykształcenie muzyczne, zdobyte jeszcze przed wojną. - To pan Szafraniec uczył mnie grać na akordeonie. Prowadził też zespół muzyczny w szkole podstawowej. Liczył ok. 40 osób. Byli mandoliniści, gitarzyści, akordeoniści. Wśród nich i ja. Dostawaliśmy nagrody na różnych przeglądach - mówi znany kardiochirurg.

Należał do sprawnych technicznie akordeonistów. Nic dziwnego - w ciągu pięciu lat przeszedł twardą szkołę. Kiedy choć pięć minut spóźnił się na lekcję, Alfons Szafraniec za karę zadawał uczniowi dodatkowe, trudne etiudy do ćwiczenia w domu.

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group